[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Na Boga, Trystanie! Nie możesz poÅ›lubić tej ko­
biety! - wyrzuciÅ‚ z siebie baron, patrzÄ…c z niedowie­
rzaniem na syna. - Mniejsza o jej pogróżki, tu siÄ™ li­
czy twoje życie, a ona ci je zatruje.
Trystan przeniósł spojrzenie z ojca na matkę i
z powrotem. Powiedzieli mu, czym zagroziła lady
Rosamunde, i starali się nakłonić go do zerwania
kontraktu małżeńskiego.
On jednak pozostawał głuchy na ich argumenty.
WierzyÅ‚, że Rosamunde nie rzucaÅ‚a słów na wiatr. Oj­
ciec byÅ‚ tutaj, na pograniczu Walii i Anglii, czÅ‚owie­
kiem znanym i poważanym, utrzymywaÅ‚ dobre sto­
sunki z kilkoma Normanami, ale wpÅ‚ywów na dwo­
rze nie miał praktycznie żadnych. Całkiem możliwe,
że zrobienie sobie wrogów z rodziny D'Heureux i ich
przyjaciół przyniosłoby katastrofalne skutki.
A każdego, kto próbowałby się ująć za ojcem, też
by spotkały represje.
Jednak nawet majÄ…c to na uwadze, podjÄ…Å‚by ryzy­
ko i zerwał zaręczyny, gdyby tylko Mair powiedziała,
że kocha go na tyle, żeby za niego wyjść.
Ale tego nie powiedziała. Spółkowała z nim, jak
z każdym ze swoich kochanków, a jego dziecko no­
siła w łonie tak, jak kiedyś dziecko Dylana.
Czemu więc nie miałby poślubić Rosamunde i za-
żegnać niebezpieczeństwa? To małżeństwo mogło
mu jeszcze przynieść wszystkie profity, które nie tak
dawno wydawały mu się nad wyraz ważne.
Naturalnie, nigdy jej nie pokocha. Po tym wszyst­
kim by nie potrafiÅ‚, ale podjÄ…Å‚ zobowiÄ…zanie i wywiÄ…­
że się z niego. Prosząc ją o rękę, sam odrzucił szansę
na prawdziwe szczęście w imiÄ™ przyziemnych korzy­
ści, i powinien ponieść tego konsekwencje.
- Nie zerwę zaręczyn - powtórzył z mocą.
- Trystanie, toż to zimna, wyrachowana...
- Być może - wpadł matce w słowo - ale jak
można od niej wymagać, by była ciepła i kochająca
po tym, czego dowiedziaÅ‚a siÄ™ o swoim narzeczo­
nym? Podziwiam ją nawet, że miast mdleć, zalewać
siÄ™ Å‚zami i użalać nad sobÄ…, przyjmuje to z podniesio­
nym czołem i walczy o swoje prawa.
Musiał wywołać wrażenie, że nadal kocha Rosa-
munde, bo inaczej, nie oglÄ…dajÄ…c siÄ™ na niego, rodzice
zerwą zaręczyny.
- Ona po prostu zna swoje prawa, mamo. Sobie
nie ma nic do zarzucenia. To ja zawiniłem, nie ona.
Zalecając się do niej, nie powinienem zadawać się
z Mair. Postąpiłem niegodnie i haniebnie.
- Ach, rozumiem teraz. UmyÅ›liÅ‚eÅ› sobie, że odpo­
kutujesz za to i zetrzesz plamÄ™ na honorze, poÅ›lubia­
jÄ…c mimo wszystko Rosamunde?
Ktoś, kto nie znał lady Roanny, wywnioskowałby
pewnie z jej tonu, że jest pogodzona z sytuacją, ale
Trystan widziaÅ‚ w oczach matki coÅ›, co jeszcze bar­
dziej łamało mu serce: rozczarowanie.
- Nie! - zaprotestowaÅ‚. - Ja naprawdÄ™ chcÄ™ jÄ… po­
ślubić. Gdybym nie chciał, nie prosiłbym jej przecież
o rękę.
- Ale ona...
- Jest kobietą , której pragnę, tato.
- Nie byÅ‚o ciÄ™ w mojej komnacie, kiedy bezczel­
nie, z jadem w głosie dyktowała nam...
- Tato! Czy ty mnie nie sÅ‚uchasz? To moja przy­
szła żona. I nie ubliżaj jej proszę, w mojej obecności.
- Trystanie - wtrąciła lady Roanna - dlaczego za-
dałeś się z Mair?
Trystan podszedł do okna i patrzył przez chwilę na
widoczną z niego basztę, potem odwrócił się powoli.
- Bo mogłem.
Dostrzegł, jak ojciec zmienił się na twarzy.
Całe życie starał się przestrzegać norm ustanowio-
nych przez ojca, brata i kuzyna. Do głowy by mu nie
przyszÅ‚o, że swoimi dziaÅ‚aniami sprawi im taki za­
wód. Ale nie okaże po sobie, jak cierpi, jest wszak
z rodu DeLanyea.
Na matkę nie śmiał nawet spojrzeć.
- Rozumiem - powiedziała lady Roanna. -
A wiÄ™c nie bÄ™dziemy siÄ™ wiÄ™cej wypowiadali prze­
ciwko temu małżeństwu ani przeciw niej.
- Ależ... - zaprotestował baron.
- Emryssie, nic więcej nie powiemy. Zlub odbę-
dzie się tak, jak zaplanowaliśmy, bo tego życzy sobie
Trystan. Dobrej nocy, synu.
Baron, nic już więcej nie mówiąc, wyszedł za żoną
z komnaty.
Kiedy drzwi siÄ™ za nimi zamknęły, Trystan odwró­
cił się do okna, za którym zapadła już noc.
Noc czarna jak przyszÅ‚ość, którÄ… sam sobie zgoto­
wał.
- Czy mój tato naprawdę jest bękartem? - spytał
Arthur, podnoszÄ…c wzrok znad miski z zupÄ…, ledwie
Mair stanęła w drzwiach.
Mair powoli zamknęła za sobą drzwi i spojrzała na
syna z wymuszonym uśmiechem.
- Tak.
- A baron?
- Też.
- I Fitzroy? - pytał dalej Arthur.
Nie byÅ‚o tajemnicÄ…, że Arthur, podobnie jak wiÄ™­ [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • elpos.htw.pl