[ Pobierz całość w formacie PDF ]

krztusiła. - Ja się nie nadaję na żonę dla polityka, nie mówiąc
już o przyszÅ‚ej gÅ‚owie paÅ„stwa. Czy ty tego naprawdÄ™ nie wi­
dzisz, czy tylko udajesz? %7Å‚adna ze mnie dyplomatka, a jeszcze
gorsza organizatorka. Nie jestem osobÄ…, jakiej potrzebujesz.
- PotrzebujÄ™ żony - powtórzyÅ‚ z naciskiem - a nie perso­
nelu.
- Boże, człowieku, zrozum wreszcie, że będę kompletnie
bezużyteczna! Ja naprawdę nie jestem w stanie dostosować się
do takiego życia, jakie mnie czeka, jeśli za ciebie wyjdę. Nie
mam cierpliwoÅ›ci, żeby chodzić do salonów piÄ™knoÅ›ci i na po­
południowe herbatki. Nie umiem być taktowna, dystyngowana
i uprzejma przed dwadzieÅ›cia cztery godziny na dobÄ™. Jak mo­
gę być pierwszą damą, skoro nie mam na to żadnych zadatków?
- z wÅ›ciekÅ‚oÅ›ciÄ… tupnęła nogÄ…. - Wiem, że wygrasz te prze­
klÄ™te wybory. A wtedy ja uduszÄ™ siÄ™ w BiaÅ‚ym Domu, zdÅ‚a­
wiona przez wszechobecne sztywniactwo, zwane protokołem.
- Czy chcesz powiedzieć, że jeśli nie będę kandydował,
to za mnie wyjdziesz?
OdwróciÅ‚a siÄ™ do niego i zmierzyÅ‚a go gorÄ…czkowo bÅ‚ysz­
czÄ…cymi oczyma:
WSZYSTKO JEST MO%7Å‚LIWE 223
- Nie rób mi tego, Alan! Znienawidziłbyś mnie za to. Ja
sama też nie mogłabym spojrzeć sobie w twarz. Nie istnieje
wybór pomiędzy mną a tym, kim ty jesteś albo chcesz być.
- A wybór pomiędzy mną a tym, kim ty jesteś? - natarł
na niÄ…. W jego gÅ‚osie nie zostaÅ‚o ani Å›ladu po niedawnym opa­
nowaniu. On także poderwał się z miejsca i mocno chwycił
ją za nadgarstki. - Może w takim razie ty spróbujesz wybierać?
- PotrzÄ…snÄ… niÄ… z caÅ‚ej siÅ‚y, z trudem panujÄ…c nad wÅ›ciekÅ‚o­
Å›ciÄ…. - Zawsze możesz wymazać mnie ze swojego życia jed­
nym stanowczym: nie, wypowiedzianym zaraz po tym, jak wy­
znałaś mi, że mnie kochasz.
- Przestań! To jest sytuacja bez wyjścia. - wykrzyczała mu
prosto w twarz. - Nic na to nie poradzę, że nie nadaje się na
panią prezydentowa. Musisz to wreszcie zrozumieć!
- Nie kłam! Nie szukaj sobie wymówek! Jeśli chcesz się
mnie pozbyć, to przynajmniej bÄ…dz wobec siebie i mnie ucz­
ciwa - potrzÄ…saÅ‚ niÄ… coraz mocniej, nie Å›wiadom tego, że spra­
wia jej ból.
Zachwiała się i gdyby jej nie trzymał, upadłaby na kolana.
- Nie umiem sobie z tym poradzić - zawołała przez łzy,
które płynęły po jej policzkach. - Nie jestem w stanie drugi
raz przez to przejść! Nie chcę czekać, aż ktoś... - Z głuchym
szlochem zasłoniła twarz ramionami. - Boże, błagam cię, ja
tego nie zniosę. Nie chciałam pokochać cię aż tak mocno! Nie
chciaÅ‚am, żebyÅ› staÅ‚ siÄ™ dla mnie wszystkim. Nie przeżyÅ‚a­
bym, gdyby ktoÅ› mi ciebie odebraÅ‚. CiÄ…gle to widzÄ™, tych wszy­
stkich ludzi, którzy tłoczą się i biegają jak w jakimś amoku.
A ja patrzę, jak człowiek, którego kocham bardziej niż życie,
umiera na moich oczach. Drugi raz tego nie przetrwam. Nie
dam rady!
PróbowaÅ‚ uspokoić jÄ…, zapewnić, że przy nim bÄ™dzie bez­
pieczna, że nic złego ich nie spotka. Tylko jakich słów, jakich
224 NORA ROBERTS
przysiąg miał użyć, żeby przełamać tak wielki opór, zniszczyć
tak paraliżujący strach?
- Shelby, błagam cię! Nic mi się nie stanie.
- Nie! - Odepchnęła go z całej siły. - Nawet tak nie mów!
Nie mów, sÅ‚yszysz! Nie kuÅ› losu! Alan, ja tego dÅ‚użej nie znio­
sę. Bądz tym, kim pragniesz być, i pozwól mi na to samo.
Jeżeli bÄ™dziemy na siÅ‚Ä™ starali siÄ™ zmienić, to w koÅ„cu prze­
staniemy być sobą, a to zabije naszą miłość.
- Ale ja wcale nie chcę, żebyś się dla mnie zmieniła! Ja
cię tylko proszę, żebyś mi zaufała!
- W takim razie prosisz o zbyt wiele. Daj mi spokój! BÅ‚a­
gam! Zostaw mnie teraz samÄ…!
Nim zdążył cokolwiek powiedzieć, pobiegła do sypialni
i zatrzasnęła przed nim drzwi.
ROZDZIAA DWUNASTY
Czerwiec w Maine był naprawdę przepiękny.
Shelby jechała wzdłuż wybrzeża, starając się myśleć tylko
i wyłącznie o tym. Przez okno widziała białe bałwany fal
wściekle tłukące o szary brzeg. Jak okiem sięgnąć, wszędzie
leżały kamienie i skały, wygładzone przez ocean albo ostro
poszarpane w głębi lądu.
Z rozkoszą wciągała do płuc rześkie, pachnące słoną wodą
powietrze. Tego jej byÅ‚o trzeba, po to tylko przyjechaÅ‚a tu z Wa­
szyngtonu, bo czuła, że jeszcze trochę i udusi się w gorącym,
dusznym mieście. Tam już zaczęło się upalne, męczące miejskie
lato, tymczasem tutaj, na północy, wciąż trwała wiosna.
Z daleka dostrzegła latarnię morską na wąziutkim paseczku
skalistego lądu, który zuchwale wcinał się daleko w morze.
Zatrzymała samochód i przez chwilę wpatrywała się w białą
wieżę. Może tu uda się jej, podobnie jak jej bratu, odzyskać
wreszcie wewnętrzny spokój i równowagę?
Nieco pózniej zaparkowała na małym żwirowym podjezdzie
przed latarnią. Gwałtowne sztormy i zimowe niepogody zostawiły
ślady na białych murach, ale i tak budynek miał w sobie jakąś
magiczną siłę, której nie mógł nadwerężyć ani upływający czas,
ani rozszalaÅ‚y ocean. Tak, samotnia jej brata byÅ‚a idealnym miej­
scem, żeby schronić się przed każdą burzą.
Shelby wyjęła z bagażnika mały plecak,po czym weszła
po kilku kamiennych stopniach i głośno załomotała w drzwi.
Wiedziała, że są zamknięte na głucho.
226 NORA ROBERTS
Grant nie uznawaÅ‚ niezpowiedzianych wizyt, a nieproszo­
nych gości często w ogóle nie wpuszczał za próg. Niezrażona
panującą wewnątrz ciszą tłukła w drzwi pięścią, zastanawiając
się w duchu, jak długo każe jej czekać.
Minęło dobrych pięć minut, nim skrzypnęły zawiasy i
w wąskiej szparze błysnęło czujne oko. Za chwilę drzwi stanęły
otworem, ale Grant nie od razu zaprosił ją do środka. Najpierw
przyglądał jej się uważnie, drapiąc się po zarośniętym policzku.
Boże, on siÄ™ robi coraz bardziej podobny do ojca, pomy­
ślała, patrząc na jego przystają, choć trochę kanciastą twarz,
której największą ozdobą były duże, intensywnie zielone oczy.
Kiedy oględziny dobiegły końca, przeczesał palcami gęste
włosy i, ciągle zaspany, burknął:
- Co tu robisz?
- Czy ty aby nie przesadzasz z tym gorÄ…cym powitaniem?
- uśmiechnęła się do niego i wspięła na palce, żeby pocałować
go w policzek.
- Która godzina?
- Wczesna. Mogę wejść?
- Jeśli musisz...
Odsunął się i wpuścił ją do środka. Przez moment oparty
o framugÄ™ czekaÅ‚, aż minie senne otumanienie, a potem po­
szedł za nią na piętro, gdzie mieściła się część mieszkalna.
Dopiero tam podszedÅ‚ do niej i wziÄ…wszy jÄ… za ramiona, po­
ważnie zajrzał jej w oczy.
- Stało się coś złego? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • elpos.htw.pl