[ Pobierz całość w formacie PDF ]

progów przyczajonych poni\ej stóp. Idzie. 5. Drzwi otwierają się i otacza go znów znajomy
tłum mieszkańców ogrzewalni. Mo\na wyczuć, \e wyłonili się wokół Adama jako dotykalna
rzeczywistość, długo przedtem sprawdzana wyobraznią przepracowana pamięcią. Teraz nagle
wyrośli \ywi spoza zrębów długotrwałego sprzeciwu serca i uporu woli. Są tedy ci sami i
podobnie rozrzuceni w mrocznej przestrzeni. Skoro tylko ktoś z nich zauwa\ył Adama,
zawiadamia swego sąsiada. - A, to on. - Jeszcze mu się nie znudziło? - Powinno mu było
wystarczyć... Adam. (jest to ostatnia myśl, streszczająca wątek poprzednich) Tak, mnie
wystarczyło. Nie wystarczyło Jemu. (Ale myśl ta jest ostatnia. Teraz mają przyjść słowa. A
słowa zaczynają się pozornie w innym punkcie ni\ przebrzmiała ostatnia myśl. I Adam
odzywa się głośno:) - Bracia moi, czy przyjmiecie mnie dziś? Udało mi się znów zebrać coś
dla was. (Głosy:) - A owszem, owszem - - A dla mnie to palto pan masz? - A tę drobnostkę,
pamięta pan? - Dziś mo\e pan bezpiecznie robić swoje, bo nie ma tego Wiktora. To jego
sprawka ta cała awantura. Inni nie odwa\yliby się bez niego. A do niego ju\ się zabrała
policja... (Zbli\ają się jeszcze inni:) - A dla tego Stefka toś pan widocznie coś znalazł. Ju\ nie
przychodzi do ogrzewalni. Adam. A tak, rzeczywiście. - My nie mamy nic przeciw temu,
\ebyś pan przychodził, panie ten.... My rozumiemy, \e społeczeństwo musi się opiekować
nami. - Jasna rzecz. - Zawsze to wygodniej brać gotowe ni\ łazić po \ebranym. Ale - \eby to
było tego dość. I tak się musisz zwlec i stanąć tu i tam na rogu. (Rozwijają przyniesione przez
Adama worki i torby. Zaczyna się jazgot wokół zdobyczy:) - Ten ko\uch to dla mnie - - Ale,
gołymi kośćmi człowiek świeci - - Czegó\ chcesz? Masz płaszcz po starym Pawalcu - (Inni:)
- A tu jakieś inne strzępy - - O ludzie! to ju\ co najgorsze - - Ten Wiktor miał du\o
słuszności. (Któryś - do Adama:) - Rozumie pan, oni tak mówią "słuszność", bo Wiktor
nakrzyczał wiele o zdartych łachach, które ten i ów rzuci nędzarzowi. Ale prawdę mówiąc, to
jemu o du\o więcej chodziło. Rozumiesz pan? Adam. Rozumiem i uznaję. (Ten sam:) No i
co, panie? - No i co? Przecie\ nie zwalę wszystkiego, co jest. - A miałbyś pan po temu chęć? -
Ju\ mnie i inni o to pytali - - A pan co? - (Wokół przedmiotów:) - Te koszule to jak z worka. -
Chcielibyście z jedwabiu. - Nie chciałby kto - - Jedzenia to dziś niewiele przyniósł. - Co się
wam nie podoba; brać co jest; nie przebierać! - Gorzej, bo nie ma przebierać w czym. (Ten\e
sam nalega na Adama:) - A pan co? Adam. Nie wiem. Bogaci po to są, aby z dóbr wydzielać
ubogim. - Ale to, panie, ju\ gardłem wyłazi - ubogi - ubogi - (Wokół przedmiotów
przebieranych) - Bo się ju\, widzicie, państwu znudziła ta dobroczynność. - Nie wiem, czy i
jego tu uświadczymy kiedy jeszcze. (Ten\e do Adama:) - Nie wiem, czyś pan obrał dobrą
drogę. Dziś powiedzieć: "ubogi", "\ebrak" takiemu jak Wiktor albo ja, to jakbyś w gębę
napluł. My nie jesteśmy, panie, \ebracy z zawodu. My jesteśmy ofiarami porządku, ustroju -
jak pan chcesz. (Rozbierający dary:) - Słuchaj no pan, - E, bo my bardzo dziękujemy, \e o
nas... - Tak, my nic nie mamy przeciw... - Ale jakbyś pan tak zechciał powiedzieć
dobroczyńcom, \eby niektóre łachy schowali dla siebie. śe ju\ dziad to nie znaczy, \e musi w
strzępach chodzić. (Ten, co mówił z Adamem:) - Bo i po co jeden z drugim mówisz: dziad?
(Ktoś:)- No, a co powiedzieć? - To jakbyś pod gardło ścisnął. (Ktoś:) - A czemu\ by nie
nazwać rzeczy po imieniu? (Inny:) - Kiedyś taki bogacz, to się zabieraj. (Inny:) - Jak Wiktor.
(Ten\e:) Głupiście! Mocnoście głupi. (Jakiś:) Widzicie mądralę. (Ten\e:) - No pewnie.
Przyuczyliście się dziadowskich zwyczajów, to się dziadami głosicie. (Któryś:) - A ty co?
(Tamten:) - A ja nie! A ja się będę prawował! (Inny:) - To cię wykwitują jak Wiktora.
(Ten\e:) - Wiktor był zbój. Mieli prawo. (Któryś:) - A tyś nie jest zbój? - i prawo znajdą.
Adam: (patrzy na to wszystko rozszerzonymi oczami) (Ten\e:) - Ja ju\ tego pana starałem się
przekonać. (Ktoś:) - Có\ on ci poradzi? On tylko przyniesie, co mu dadzą. Sam nie jest
bogacz. (Jakiś:) - O, nie jest. Wiem dobrze, bom u niego spał. - Ale! na nocowanie bierze? - A
jak\e, bierze pierwszego lepszego obdartusa. - Cie, cie... Co on? (Ktoś:) - Bo i zgadniecie? -
Urzędnik jaki albo profesor. (Ktoś:) - Gdzie tam . Zgadnijcie. - Malarz. (Rozmowa się rwie)
(Ten\e sam do Adama:) - Powiedz nam pan, jak pan o tym wszystkim trzymasz. - Bo to, \e
jeden, drugi raz przyniesiesz ró\nych łachów, to jeszcze... (Inny:) - Tu znów mówią, \eś pan
malarz - (Chwila oczekiwania; lekkie napięcie) Adam. Czego wy właściwie ode mnie
chcecie? (Jakiś:) - E, bo nie uwa\aj pan. To takie niewyparzone gęby i brzuchy niena\arte.
Poka\ im palec, to całą by rękę zaraz ugryzli. Adam. Tak, ale wy chcecie wyraznie czegoś
więcej. To widoczne. - No, jakbyś pan tak coś więcej do jedzenia i jakichś jeszcze lepszych
szmat. Adam. Tak, tak. Ale wy chcecie coś więcej. On czegoś więcej chce (wskazuje palcem
na głównego swego rozmówcę) - i on i on... Ja ju\ wiem. Tak, tego, co wy chcecie - to jest
słuszne, najsłuszniejsze. Właśnie o to chodzi. Właśnie o to chodzi, abyście tego chcieli. Nie
mieć się za wyrzutków, wydobyć się z tego trzęsawiska. Tak, to jest słuszne... najsłuszniejsze.
(Jakiś niespodziewany wybuch) Ale dlaczego domagacie się tych rzeczy ode mnie?
Oczywiście, to byłoby jedyne rozwiązanie. Jedyne ludzkie załatwianie sprawy - Ale dlaczego
ode mnie?! To za wiele. To za wiele. (Jakaś kobieta:) - Co pan? przecie\ nie chcemy od pana
nic nowego. Przynieś, co mo\esz, co dadzą... starczy. Adam. Nie... to znaczy, rzeczywiście,
wy ju\ więcej nie chcecie, ale On... wystarczyło jedno słowo. Ktoś z was wypowiedział jedno
słowo, jedno zdanie... i wystarczyło... Wiem, \e On chce... (Inna:) - Co się panu przewiduje?
Jaki on? Adam. Bo ja - to prawda - ja chciałem się wykupić... tu jakieś palto, tam jakiś bochen
chleba, tu ktoś na nocleg... A to wszystko nic nie znaczy... bo tak zostają ciągle dziady,
łachmaniarze, ulicznicy... (Ten\e sam:) - A to ju\ gardłem wyłazi! Adam. Tak. To ju\
gardłem wyłazi. (Ten\e:) - Widzę, \e mnie pan pojąłeś. (Inni:) - E, co tam, byle więcej szmat
- - i bielszy chleb - - i coś na rozgrzewkę. Adam. (nagłe wykończenie myśli. Odkrycie:) - A
mają powstać bracia! (Ten\e sam:) - Tak pan myślisz? Ha. Ale co z tego? Dość ju\ nagadali
podobnych słów. Adam. (jeszcze więcej siły w głosie) A mają być bracia! (Inni:) - E, co tam;
byle od czasu do czasu jaki łach - - i byle cały - - i mięsa na przynętę - - i wódki - Adam. Nie,
nie! Dość! (Ten\e sam:) - Trzymajcie\ gęby! Trzymajcie dziadowski jazgot! Adam. Bo tu
chodzi o człowieka - takiego jak ja - a który stał się synem... - (nagle wychodzi) (Ludzie - [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • elpos.htw.pl