[ Pobierz całość w formacie PDF ]
bo nie opowiem po kolei... W tempie kartaczowym o naszej drodze, żeby ci pokazać Karla. On jest
centralną osobą mojego opowiadania... Choćby tego nie chciał, to właśnie będzie on.
I jeszcze na odchodnym:
Czym bÄ™dziemy rÄ…bać przejÅ›cie? ¦ SiekierÄ….
Gdzie jaka siekierka? Sari przyniosła z kuchni.
LornetkÄ™ masz?
Sumatrę zamieszkuje . nie pamiętam dwa lub trzy miliony ludzi, na obszarze dwa razy
większym od Polski. Skupiska ludzkie obsiadły wybrzeża i rzadziej doliny rzek, a już całkiem
rzadko spotyka się te stworzenia w przerębach dżungli. Ci rzeczywiście nie bardzo chcą przekreślić
stare zwyczaje, które często koli~ dują nie tylko z życiem białych, ale także z realizacją
149
pięciu zasad Bandungu, a więc z programem Sukarno. Aagodnie to ująłem, prawda? Zresztą o co się
martwić, często plemię dla plemienia jest istną zgrają tygrysów. Najpierw dolina rzeki Simganghk.
Tymczasem bagno. Nie będziesz miał pojęcia o właściwości tego, dopóki sam nie zapadniesz się po
kolana. Nie chcieliśmy iść wsią widoczną w jarzeniu księżyca jako kopce poszyte strzechą
palmową wśród drzew miki-miki, puranu, to-honu i przede wszystkim najwyższych wśród nich
palm kokosowych. Nie tyle baliśmy się psów, ile pogoni Aidit Manu, która chyba przecwałuje tędy.
Słaba nadzieja, żeby pułkownik zadowolił się Niemcami. Chyba z pół godziny szukaliśmy ścieżki
wśród poletek ryżu, ta ścieżka biegła także podmokłym gruntem, ale tu wpadało się tylko po kostki.
Do dziś podziwiam zdolność przystosowania przez tubylców budownictwa do tutejszych
warunków. Domki robią takie wrażenie, jakby je wpuszczono w bagno osiadły na czymś
twardym i obcisnęło je błoto. Ludzka forma jaskółczego gniazda. Kampongi tak właśnie wyglądają.
Z góry świecił nam księżyc, ale z dwojga złego wolelibyśmy, żeby nad głowami wisiał mrok, niż
pod nogami zalegała czarna maz. Mieszkają tam różne stwory, których nie znasz i nawet fantazji ci
zbywa w tym wypadku. Z diabłami, które się kręcą w ciemni nad tobą i koło ciebie, od dzieciństwa
jesteÅ› oswojony...
Przenieśliśmy na butach tony błota, przemieszaliśmy tę ziemię. Sączyła się ona nawet za nami, za
byle poruszeniem, jak gęsta rzeka. Już ocieraliśmy się o dżunglę. Zdawałoby się, że przejście do
dżungli dogodniejsze, równiejsze dla stopy ludzkiej. Ale to było księżycowym złudzeniem,
trzaskała trzcina i chrust, zarosłe zielskiem, i znów wpadaliśmy po kolana. Znów wkoło
wszechkocioł zgnilizny, w którym fermentowało wszystko. Owady, grzyby, rapa naftowa tworząca
siÄ™ z mi-
150
lionów pogrzebanych istnień. Nawet gady z fosforyzującymi ślepiami fermentowały lub dopiero
formowały się do jakichś zadań, tymczasem nie wykazując nawet skłonności do ruchu. Najżywsze
okazały się olbrzymie ropuchy, przerazliwie skrzeczące, ba, ryczące. Odór! W porównaniu z tym
kanalizacja u nas jest wytwórnią perfum.
Chyba się teraz nie dziwisz, że białego tu łapie z miejsca malaria. A i połowa tubylców od małości
żyje z nabrzmiałymi sinymi powiekami... Jeśli nie wykitują od razu, to żyją tacy obrzmiali do
dwudziestu paru czy trzydziestu lat. (Rozrodczość tu fenomenalna, spełnia się te rzeczy z
fantastyczną zapamiętałością, po psiemu jak żarcie z korytka, ale przychówek z tego zostaje
nieduży!)
Na nic się zdały pouczenia Zenka na temat kroku marszowego. Zamiast myśleć o tym, wpatrywał
się przed siebie jak w nieustającą zasadzkę. Rozległo się ciche sykanie oliwkowego Bronka: Niech
to ślag tra-gi, a niech to..." i pojęki suchego Tadka, że to już koniec jeśli felczer Bronek tak
psioczy, to znaczy nie będzie żadnego ratunku, gdyby zaszła potrzeba. Felczer rozłoży się do czasu,
który cholera zna. Rodzice mieli zły pomyślunek, poczynając człowieka nazwiskiem... Bodajby się
było nie rodzić. Bodajby nawet z piekła zostali wyrzuceni ci, co... reżyserowali przegięcia i
wypaczenia. Tak wyrzuceni, jak my zostaliśmy wyprawieni w świat...
Za kilkaset dolarów miesięcznie powiedziałem trochę nonszalancko, chociaż mogłem
krzywdzić, nie każdemu opłaca się iskórka za wyprawę.
Masz dolarowe życie? odciął się któryś. Chyba takie, jak ty masz dolarową miłość.
Nie mogli mnie obrazić, bo wszystko z tymi dziewczynkami dzieje się na wierzchu.
151
Zwiatło... Ale jaki ten świt! Najpierw nic, nic, coś tam przenika do tego tunelu wśród błota,
zgnilizny i odoru, nawet nie bardzo wiadomo, czy przedzierający się świt wyłapuje te pająki,
ślimaki i muchy większe niż chrabąszcze, wyłapuje i prezentuje naszym oczom, czy też one
fosforyzują, łuszczą się, świecą w swym makabrycznym śpiewie, a siatka pajęcza na bambusach
zatrzymała światło od wczoraj i tak stwarzają dzień dla siebie. Przecież tutejsza żarłoczność jest
odmianą prymitywnej samodzielności. Więc świecą, to znów mroczą swoją siłą, inicjatywą.
Jednak nadchodził dzień. Nagle, jak noc, znienacka. Słońce rozbiło się na długie, czerwone
promienie tuż przed nami, to znaczy promienie dosięgły nas, a w rzeczywistości słońce krajem swej
potęgi zatoczyło tylko łuk nad dżunglą i górami. Tysiące ptactwa wystrzeliło w jednej sekundzie
nad wierzchołki drzew. Kończył się dla nich azyl, mocniejszy okaz gonił słabsze stworzenie. Tego
świata nie stać nawet jeszcze na kruchy i zawodny system ONZ. Przepraszam...
Kształty poczęły się wydłużać, miny nasze jeszcze bardziej. Za własnymi cieniami brnęliśmy w
ochronę dżungli, w kampongach zaczynał się ruch, chłopi ostrzyli sierpy na kamieniach, za chwilę
wyjdą w te bagna, żeby wybierać między liliowymi łodygami ryżu dojrzałe kępki. Po dwóch
trzech godzinach ucieknÄ… do mokrych izb. Tam mieszkajÄ… razem z baranem i kozÄ…, i ich Å‚ajnem.
Jeść się już chciało cholernie. Dobiliśmy do dżungli. Słońce wypolerowało przedpole, zbity
wysoki mech wychodzi naprzeciw. Ale baliśmy się usiąść. Spenetrowaliśmy ten mech i dalej
baliśmy się usiąść. A nuż żmija siedzi w ziemi? Poszliśmy dalej i oparci plecami o drzewa
[ Pobierz całość w formacie PDF ]