[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Zatrzymał się w pół kroku i tylko chwilę wahał się, zanim zmienił kierunek i ruszył
w jej stronę. Miała tylko kilka sekund, by odetchnąć i posłać Mary, by zaczekała z
Flemingiem w powozie.
Od razu poznała, \e coś się zmieniło. Miał wojowniczy wyraz twarzy, ajego
ciemne oczy błyszczały gniewem. Nie zaskoczyło jej to.
Amerykanin przemówił do niej otwarcie, nie bawiąc się w towarzyskie
uprzejmości.
- Cieszę się, \e jesteś tutaj, Saro. Nie będę musiał cię szukać.
124
Odwróciła oczy od jego powa\nego spojrzenia i spojrzała na nędzny kościółek, z
którego właśnie wyszedł. Ten sam kościół, do którego ona właśnie zmierzała.
Czy to mo\liwe, \e znalazł dowód, którego poszukiwał? Serce zaczęło jej bić
mocno. Dlaczego nie przyszła tam godzinę wcześniej?
Jednak có\ mogłaby zrobić? Zniszczyć dowód? Nie była pewna, czy zrobiłaby coś
tak nikczemnego, nawet dła matki i siostry.
Więc z lękiem czekała na to, co miało nadejść.
Ku jej zaskoczeniu ujął ją za ramię i poprowadził ulicą.
- Muszę się napić, jeśli nie masz nic przeciwko temu.
-Napić? W zajezdzie?
- W zajezdzie. Nie martw się, Saro. Jest mało prawdopodobne, by twoi
przyjaciele z towarzystwa kiedyś się o tym dowiedzieli. Dla nich Dum
fries jest zbyt oddalone od ubitego szlaku. - Zaśmiał się ostro i sztucz
nie. - Mój ojciec miał rację. Jego pierwszy ślub w małym kościółku, w da
lekim Dumfries prawdopodobnie nigdy nie zostałby odkryty, gdyby jego
syn nie postanowił się zemścić.
Tego właśnie się obawiała. Sara potknęła się, lecz jego ręka mocniej zacisnęła się
najej ramieniu. Po chwili przecisnęli się przez niskie drzwi zajazdu do słabo
oświetlonej sali, w której siedziało kilku mę\czyzn. Poprowadził jądo stolika w
rogu i zmusił ją, by usiadła. Dał znak barmanowi i zło\ył zamówienie, po czym
odsunął krzesło i usiadł na nim okrakiem.
- Tak - powiedział, zwrócony do niej twarzą z tą samą wojowniczą
miną. - Mam dowód. Moi rodzice zawarli mał\eństwo tutaj, w kościele
Zwiętego Jeremiasza, w Dumfries, 15 września 1796 roku. Rok przed
drugim ślubem, z twoją matką. - Zamilkł, lecz jego słowa zdawały się
odbijać w uszach Sary groznym jak uderzenia młota echem.-Przyjmuję,
\e rozumiesz wagę tego jednego, niepodwa\alnego faktu - ciągnął, zada
jąc ostateczny cios. Niemal ją ogłuszył.
Lecz Sara nie nale\ała do tych, którzy pozwalają innym upajać się ich pora\ką.
Zebrała odwagę, zadarła podbródek i napotkała jego ciemne, uwa\ne spojrzenie.
- O, tak. Rozumiem, co to znaczy. Ma pan swój dowód i zamierza pan go
u\yć, by upokorzyć moją rodzinę i nas zrujnować. Czy słusznie mniemam?
Mięsień drgnął mu w twarzy.
- Rozumiem, dlaczego tak na to patrzysz. Choć zastanawiam się, czy
jesteś zdolna zrozumieć mój punkt widzenia. Moją matkę pozbawiono
jej praw, mimo \e była prawdziwą \oną Camerona Byrde'a. Ja zostałem
pozbawiony moich praw, mimo \e jestem prawowitym dziedzicem. Czy
125
mo\esz mnie winić o to, \e chcę zabrać to, co zawsze mi się nale\ało? -Pochylił
się do przodu i wbił się w nią oczami. - Nie chcę sprowadzić na twoją siostrę
wstydu. Chcę tylko tego, co mi się prawnie nale\y.
Usiadł wygodnie, gdy przyniesiono im szklanki i butelkę bursztynowego płynu.
Choć Sara nigdy przedtem nie była w zajezdzie, a teraz siedziała bez przyzwoitki
z mę\czyzną, którego się bała, nie sprzeciwiła się, kiedy on nalał jej szklankę
czegoś, co pachniało jak brandy.
Podniosła szklankę, ściskając ją mocno, gdy\ tak bardzo dr\ała jej ręka, i jednym
haustem wypiła zawartość. Zapiekło ją w gardle i oczy zaszły łzami, lecz nawet
się nie otrząsnęła. Zawiodła swą rodzinę, a teraz ten człowiek z którym równie\
zachowała się obrzydliwie - zamierzał zrujnować ich \ycie.
Wszyscy na tym ucierpią. Kiedy matka i Olivia cierpiały, ona tak\e to czuła. Oto,
co znaczy być rodziną.
Więc gdy on wychylił swą szklankę i ponownie ją napełnił, Sara wiedziała, \e musi
zrobić wszystko, by odeprzeć niebezpieczeństwo od ludzi, któtych kochała
najbardziej.
Wyciągnął ku niej butelkę, a ona podniosła szklankę, w nadziei, \e alkohol doda
jej odwagi. Skup się na Olivii, nie na nim, powiedziała sobie. Marshall MacDougal
potrafi zatroszczyć się o siebie. Lecz potem postawiła szklankę na stole i odsunęła
ją na bok. Mocny alkohol dałby jej tylko złudne poczucie siły. Nie pomógłby
rozwiązać problemu.
Wzięła głęboki, powolny oddech i spojrzała mu prosto w twarz.
- Dobrze, panie MacDougal. Przyjmijmy, \e istotnie ma pan jakiś do
wód na poparcie swoich roszczeń - dowód wystarczający, by podać w wąt
pliwość mał\eństwo mojej matki z tym... tym przeklętym człowiekiem. -
Zacisnęła usta, znów wzięła uspokajający oddech. - Przyjmując, \e istot
nie nie chce pan sprowadzić na moją siostrę wstydu, proszę, by mi pan
powiedział: czego pan naprawdę chce?
Patrzyła, jak on zaczyna wiercić się na krześle, obejmuje palcami pustą szklankę i
powoli zatacza nią kręgi na porysowanym stole.
- Chcę tego, do czego ka\dy pierwszy syn miałby tytuł.
- Nie ma \adnego tytułu - przerwała mu. - Ju\ to panu mówiłam.
Uderzył szklanką o stół.
- A ja ci mówiłem, \e nic mnie nie obchodzą tytuły! - Pochylił się do
przodu, patrząc na nią spod gniewnie ściągniętych brwi. -Nic mnie nie
obchodzą angielskie tytuły. Chcę mieć Byrde Manor. Dom, ziemię, \ywy
inwentarz. Prawo głoszenia, \e to moje.
Sara zamyśliła się przez chwilę.
- Czy chce pan powiedzieć, \e zamierza się tam wprowadzić?
126
- Mo\e. - Po chwili zaś dodał: - Nie wiem. Jeszcze nie zdecydowa
łem.
Potrząsnęła głową.
- Nie ma pan pojęcia, co to jest odpowiedzialność za taką posiadłość,
jak Byrde Manor. Chodzi nie tylko o ziemię, pola i stada owiec. Chodzi
o rodziny, które tam pracują. Chodzi o dzier\awców gruntów, słu\bę do
mową i robotników polowych.
Teraz ona pochyliła się do przodu.
- Chodzi o historię odpowiedzialności jednej rodziny za inne, a tego
nie da się wycenić.
Wbił w nią wzrok.
-Tak samo jestem częścią tej historii i rodziny jak wy!
Było to gniewne oświadczenie i na chwilę zaskoczyło Sarę.
- To mo\e prawda - zgodziła się. - Ale... ale przywiązanie, jakie pan
ma dla Byrde Manor, bierze się wyłącznie z chęci zemsty. A Olivia kocha
to miejsce. To miłość - powtórzyła. - Utrata Byrde Manor złamie jej ser
ce, gdy tymczasem dla pana to tylko łup w jakiejś wojnie z tym strasz
nym człowiekiem, który spłodził was oboje.
Mimo jej słów wydawał się nieporuszony. Na nowo napełnił swą szklankę i powoli
wypił alkohol.
- Twoja lojalność wobec siostry...
-Naszej siostry!
- Jest godna podziwu. Powiedziałem ci to ju\ przedtem, Saro. Ale to
niczego nie zmienia. Mamy więc problem, bo nie opuszczę Szkocji, nie
odebrawszy tego, co mi się nale\y.
Nie odebrawszy tego, co mi się nale\y".
Jego ostatnie słowa odbijały się echem w głowie Sary. Przyjechał do Wielkiej
Brytanii, by odebrać Olivii jej majątek. Jak ju\ to osiągnie, prawdopodobnie
odjedzie, pozostawiając jakiemuś agentowi zarządzanie posiadłością. Ostatecznie,
wystarczająco często wyra\ał pogardę dla systemu klasowego w jej kraju.
Wszystko, czego naprawdę chciał, to dochód, jaki zapewniałby Byrde Manor, oraz
zemsta na jej rodzinie.
Jej dłoń zacisnęła się wokół szklanki. Chodziło mu o pieniądze.
Wtedy przyszło jej do głowy rozwiązanie. Spłaci go.
Jej ojciec pozostawił ją bardzo dobrze zabezpieczoną na przyszłość. W istocie
nawet nie znała w pełni rozmiarów swego dziedzictwa: zyskowne opłaty
dzier\awne; dobrze oprocentowane inwestycje i kwartalne kieszonkowe, które
zawsze było większe ni\ roczne sumy jej siostry.
Z pewnością było tego dość, by kupić milczenie Marshalla MacDou-gala. Nawet
[ Pobierz całość w formacie PDF ]