[ Pobierz całość w formacie PDF ]

mieć do niej klucz. Zostań tu, a ja się temu przyjrzę. - Skierował konia dookoła
świerków, w stronę domku stróża. Zuzanna usłyszała szczęk bramy, gdy jej
próbował, a potem Gareth wrócił.
- Ktokolwiek to jest, nie tylko ma klucz, ale też nosi dziwnie kobiece
szaty. - Pokazał jej oderwany kawałek szafirowego jedwabiu.
Zuzanna przyjrzała mu się badawczo.
- To nie wygląda na nic, co mógłby nosić mężczyzna.
- Z pewnością masz rację, ale z tym bywa różnie. -Gareth uśmiechnął się i
wsunął materiał do kieszeni.
- Jeśli to jest taki mężczyzna, to nie wyobrażam sobie, by był kochankiem
Jane - zauważyła Zuzanna.
Gareth zaśmiał się.
- W Indiach pędziłaś chyba życie w kompletnej izolacji od ludzi, Zuzanno
Leighton! Chodz, jedzmy już stąd.
Podążali dalej szlakiem i wkrótce zostawili grotę daleko za sobą. Po około
pięciu minutach jednakże natrafili na wielki, dopiero co ścięty dąb, leżący w
poprzek drogi. Musiał spoczywać tu nie dłużej niż dzień lub dwa, gdyż liście nie
zwiędły jeszcze, a rozłupane drewno było bardzo świeże i białe. Obok
postawiono prowizoryczny znak ostrzegawczy, niewiele więcej niż prymitywnie
wyciętą strzałę przybitą do słupa, która wskazywała na ścieżkę, wijącą się
pośród drzew na lewo.
Gareth powściągnął konia.
- Wygląda na to, że postanowiono o zmianie trasy -stwierdził.
- Ciekawe, dlaczego nie wolno nam jechać dalej? -spytała Zuzanna.
- Powodów może być tysiąc... a ja tym razem nie zamierzam zbaczać.
Jeśli trasa wiedzie tam, gdzie wskazuje ta strzała, to tam się skieruję.
Jednak w tej chwili zza drzewa wypadła Minette z podskakującym na
grzbiecie Chatterji i pognała zamkniętym szlakiem.
- Minette! Wracaj! - zawołała z oburzeniem Zuzanna, ale nic to nie dało,
gdyż pudel wesoło pobiegł dalej.
Gareth mruknął pod nosem jakieś bardzo brzydkie słowa w walijskim
języku, a potem popatrzył na swą towarzyszkę.
- Zostajesz tutaj. Pojadę za nimi, bo Bóg raczy wiedzieć, dlaczego
zamknięto tę trasę.
- Nie zostanę tu sama - zaprotestowała szybko, przypominając sobie nagle
tajemnicze oczy, które obserwowały ich przy buku.
- Zuzanno...
- Nie! - Spojrzała na niego z takim uporem, że musiał ulec.
- No dobrze, ale uważaj na siebie.
Objechali drzewo i skierowali się na szlak. Po Minette i Chatterji nie było
teraz śladu ani też nie rozległa się żadna ich odpowiedz na wołanie. Zuzanna
zaczęła się niepokoić, gdyż jak dotąd zwierzęta cały czas zachowywały się
głośno, nawet gdy ich nie było widać. Nagle pojawiła się przed nimi kolejna
polanka, a po jej środku stała wschodnia świątynia zbudowana na ściętym
wierzchołku niskiej, schodkowej piramidy. Kamienie ozdobiono bogatymi
rzezbami małp i innych egzotycznych zwierząt, a całej budowli, która nie mogła
mieć więcej niż lat czterdzieści, nadano pozory romantycznego podniszczenia.
Dzikie wino i inne pnącza posadzono tak, by wspinały się po niej, a u stóp
piramidy leżały kawałki ociosanego kamienia, jakby całość oczekiwała odkrycia
w sercu dzikiej dżungli. Panowała tu cisza, ale po chwili Zuzanna i Gareth
usłyszeli stłumione szczekanie, dobiegające z wnętrza świątyni.
- Minette? Minette, wychodz! I ty też, Chatterji - zawołała Zuzanna.
Prawie natychmiast Chatterji wybiegł na słońce, a jego turban i kubraczek
odbijały się jaskrawo od szarych kamieni. Zbiegł po schodach na trawę,
podskakując, gadając coś do siebie i machając łapką w stronę świątyni. Zuzanna
zrozumiała.
- Coś się stało Minette. Gareth jęknął.
- Nie wiem, kto tu jest głupszy, pudel, który tu wszedł, czy też ja, który
pójdę za nim - burknął, zsiadając z konia i przywiązując go do jednego z
kawałków kamienia.
- A ja z tobą - powiedziała Zuzanna, zsuwając się z siodła, zanim zdążył
zaprotestować.
Rzucił jej znużone spojrzenie.
- Czy jest w ogóle po co prosić cię, żebyś została na zewnątrz?
- Nie.
- No to trzymaj się blisko mnie - polecił, biorąc ją za rękę i prowadząc po
stopniach piramidy w stronę wejścia do świątyni. Chatterji wyprzedził ich i
zniknął w panujących wewnątrz ciemnościach.
Minette zaszczekała znowu, lecz tym razem zakończyła to żałosnym
skomleniem, które sprawiło, że Zuzanna poczuła na plecach zimny dreszcz.
- Nie powiem, żeby mi się tu podobało - stwierdziła.
- To nie jest Grillion - mruknął Gareth, pomagając
jej pokonać ostatni stopień, prowadzący do wejścia, gdzie lekki powiew
poruszał zwisające pnącza. Razem weszli powoli do środka, a gdy oczy
Zuzanny przyzwyczaiły się do ciemności, przekonała się, iż jest tu najzupełniej
pusto. A więc, gdzie Minette? I Chatterji, który również znów zniknął.
- Minette? - zawołał Gareth i gdzieś z głębi ziemi dobiegła ich pełna ulgi
odpowiedz psa. Potem pojawił się Chatterji, który jakby wyskoczył spod
podłogi! Gareth wyjął z kieszeni niedużą buteleczkę z zapałkami, wydobył
jedną z nich i zapalił, pocierając o ścianę. Drżący płomień wydobył z ciemności
prostokątny otwór w podłodze ze stopniami prowadzącymi w dół, do serca
piramidy. Minette najwyrazniej zobaczyła światło, gdyż zaczęła szczekać z
wielkim podnieceniem.
- No już dobrze, już dobrze. Jakoś cię stąd wydobędziemy - obiecał
Gareth, a potem spojrzał na Zuzannę w migoczącym świetle. - Tym razem
zostajesz. Jasne?
- Ale...
- Zuzanno!
- Dobrze, zostanę - obiecała szybko.
Pierwsza zapałka zgasła, więc zapalił drugą, wcisnął Zuzannie w ręce
cylinder, a potem ruszył w dół. Obserwował go bacznie Chatterji, który kawałek
poszedł za nim, a po chwili Zuzanna także ostrożnie zbliżyła się do krawędzi
otworu. Płomień chybotał się słabo w dole.
- Znalazłeś ją? - zawołała.
- Tak. Schody zawaliły się, a ona wpadła za luzne kamienie. A niech to! -
Rozległ się łoskot jakby spadających odłamków, a potem Minette szczeknęła
cienko i słychać było chlupot rozlewającej się wody. Zapałka zgasła, a walijskie
przekleństwa, które dobiegły Zuzannę, nie nadawały się w żadnym stopniu do
tłumaczenia.
- Nic ci nie jest? - zawołała po chwili z niepokojem.
- Nie, tylko przemokłem na wylot! Za kamieniem była woda deszczowa.
Poruszyłem go, żeby uwolnić tego przeklętego psa, i dzięki temu oblało mnie od
stóp do głów! No, ale nic. Za chwilę ją stąd wydobędę. -Rozległo się stękanie i
dalsze walijskie pomruki, a potem radosne piski. O stopnie zastukały psie łapy i
po chwili z otworu wyłoniła się bardzo mokra Minette. Rzuciła się do wyjścia i
znikła w słonecznym blasku, a Chatterji popędził za nią.
Po chwili na górze pojawił się także i Gareth. Był całkiem przemoczony,
a że oczy Zuzanny przyzwyczaiły się już do ciemności, widziała dobrze brudne
plamy na jego jak dotychczas nieskazitelnych spodniach. Odebrał jej cylinder i
wbił go sobie na potargane włosy.
- Oto kolejny kosztowny strój, który zostaje zniszczony przez zwierzęta
innych ludzi! - mruknął. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • elpos.htw.pl