[ Pobierz całość w formacie PDF ]

każdy patrzył przed siebie na kamienny kościół i zadawał sobie na swój sposób to samo pytanie:
czy coś się wydarzy. Jeżeli miał się zjawić jakiś znak, musiało to niechybnie nastąpić teraz.
Wiatr rozrzucał zapach octu i perfum. Muiris czuł piekący siniak na policzku i dłoń córki
ściskającą jego ramię. Czy Isabel chciała, żeby coś zrobił? Chciała, żeby poprowadził ją obok
kościoła czy żeby wprowadził ją do środka? Nie zdobył się, żeby na nią spojrzeć, i prowadził
wspartą na ramieniu urodę jak wspaniały bukiet, który miał wkrótce zniknąć. Doszli do drzwi
kościoła, usłyszeli muzykę i uderzył ich w twarz gorący oddech zbitego tłumu. Tłum zaszumiał,
zafalował odwracaniem głów i spojrzeniami, omalże słychać było, jak pękają i krwawią
wyspiarskie serca, bo oto najpiękniejsza kobieta z wyspy miała oddać rękę obcemu.
Cóż było robić. Prowadząc córkę środkiem kościoła  jeszcze wtedy  Muiris wyczekiwał,
czekał na jakąś widowiskową interwencję, żeby buchnęły płomienie albo wiatr zerwał dach. Nie
odrywał spojrzenia od tabernakulum, nie patrząc na równy uśmiech ojca Noel. Słyszał szelest
ślubnej sukni na podłodze jak pożar poszycia i cichutkie skrzypienie nowych pantofli na
błyszczącej posadzce.
Teraz.
Teraz. Czy coś wreszcie...?
Cokolwiek?
Nic się nie stało. Po chwili bukiet zsunął się z ramienia Muirisa i rozpoczęła się ceremonia
zaślubin.
2
Na drugi dzień rano, kiedy młodożeńcy odpłynęli do Galway, żeby stamtąd udać się w
podróż poślubną do Connemara, wyspa spała, pogrążona w słodko-gorzkim śnie o odejściu
swojej najpiękniejszej kobiety. Sny były grube jak poskręcane koce i potykały się o nie nawet
osiołki na plaży. Czuwała tylko Nora Liathain. Nie poszła na ślub i całe popołudnie zachodziła
do domu nauczyciela, doglądając Seana. Spodziewała się, że łada chwila ślub zostanie zerwany,
wybuchnie bójka, ale ponieważ nic takiego się nie stało, jej rozczarowanie wezbrało jak
niewidoczny wrzód, który miał pęknąć pózniej.
O tym była przekonana i tym się pocieszała.
Myła od środka okno w kuchni, gdy zobaczyła obcego idącego od promu. Przetarła szybę i
wyjrzała przez czyste kółko. Zaswędział ją wrzód. Przyskoczyła do drzwi. To był rosły
młodzieniec o wysokim czole i lekko przygarbionych ramionach. Gdy zbliżył się do wsi, wdowa
pozdrowiła go po irlandzku, po czym spiesznie dodała:
 Dzień dobry.  Patrzyła, jak do niej podchodzi.  Zbiera się na deszcz  zawołała wesoło,
przekazując niewesołą nowinę nad spłachetkiem ogródka i chowając ręce do kieszeni fartucha.
Zatrzymał się na nierównej drodze.
 Szuka pan kogoś?
 Tak. Szukam nauczyciela...
 Chodzi o jego córkę?  wystrzeliła pytaniem, nie dając mu dokończyć; a więc to już,
swędzący wrzód piekł coraz mocniej. Wiedziała.
 Słucham? Nie, hm...
 Chodzi o Isabel?  dopytywała się i w oczach błysnął jej nikły uśmieszek.  Właśnie
wczoraj wzięła ślub. Spóznił się pan.  Umilkła, żeby wstrząsająca nowina dotarła do jego
świadomości, chciała zobaczyć, jak pęka mu serce i przybysz żałośnie dołącza do grona
zbolałych i pogrążonych w smutku. Nic jednak na to nie wskazywało.
 Isabel?  spytał.
 Ona wcale go nie kocha. Wiedziałam o tym. Wszyscy wiedzieli. Pewnie chciała zrobić
panu na złość. To do tej dzikuski podobne.  Skinęła głową w stronę morza i przybysz obrócił
się, żeby popatrzeć. Prom ruszył w kurs powrotny na ląd i był już tylko plamką w rozlanej
szarości.
 W którym domu mieszkają państwo Gore?
 Jeszcze śpią. Wszyscy śpią. Ja jedna nie śpię. Mój mąż nie żyje, więc dlaczego miałabym
spać?
 Bardzo mi przykro.
 Pan się w niej kocha, a ona odjechała. Ale nie umarła.
 To już coś  rzekła wdowa, rzucając mu pocieszenie jak okruch chleba i obserwując jego
zagubioną minę z pewną otuchą.
 Który to dom?
 Ten. To ich dom. Ale jej tam nie ma, mówię panu.
 Dziękuję.  Odszedł od niej i przecinając wąską dróżkę, zbliżył się do domu nauczyciela.
 Spóznił się pan!  zawołała za nim, ale już się nie odwrócił.  Wszystko zawsze jest za
pózno!  krzyknęła, bo a nuż tliła się w nim jeszcze nadzieja, on tymczasem pchnął furtkę,
przeszedł ścieżką przez ogródek i trzy razy mocno zastukał w drzwi.
3
Isabel usiłowała wydostać się z zamknięcia. Długi korytarz miał drewniane ściany, przez
które przesączała się woda, a Muiris biegł tym korytarzem, szukając drzwi. Nigdzie ich nie było,
słyszał tylko walenie pięściami w drewno i wołanie o pomoc. Gramolił się dalej, sunąc dłońmi po
chropowatej powierzchni i czując, jak wbijają mu się w palce drzazgi. A ona wciąż go wzywała.
Szukał jej gorączkowo i wykrzykiwał jej imię, żeby dać znać, że jest blisko. Ale gdzie ona była?
Gdzie były drzwi? Było ciemno, pochyło, wszystko tonęło w szarym mroku. Obejrzał się za
siebie, a tam to samo.
 Isabel? Issy? Issy?
I wciąż to walenie pięściami w drewno: raz, dwa, trzy.
Raptem trzęsienie, drewniane ściany rozstępują się, do korytarza wpada jaskrawe światło,
boleśnie kłujące zrenice  Margaret potrząsała nim i mówiła:
 Ktoś puka, ktoś puka do drzwi, Muiris.
Rozejrzał się oszołomiony. Czy otaczał go realny świat?
Przez chwilę wyobrażał sobie, że budzi się w dzień ślubu, a nie dzień po ślubie córki.
Pokręcił głową, załomotało mu w skroniach, jakby koń walił kopytami.
 Muiris! Rusz się.
Znów pukanie  trzy razy. Przyłożył rękę do oczu, jakby osłaniał się przed ciosem, i usiadł,
wyrywając się z gorączki snu. Czy można dziś wstać i spojrzeć na świat z nadzieją?  myślał.
Dlaczego jest tak jasno? Przybliżając palce stóp do zimnej podłogi, poczuł, że musi zapanować
nad kołysaniem ziemi, bo upadnie, jeżeli spróbuje stanąć. Zwiatło było bezlitosne i
nierzeczywiste, przez szparę w zasłonach, jak przez rozdarcie, jaśniała płachta bieli, od której
odwrócił oczy. Nie, lepiej nie wyglądać. Wyszedł w piżamie z sypialni, spodziewając się
najgorszego. Kto dziś rano nie spał? Kto nie wiedział, że teraz nie wypada zakłócać mu spokoju?
A może... Przemknęło mu przez myśl, że małżeńskie życie córki trwało zaledwie jedną noc; na
pewno było ją stać na takie zerwanie. Otworzył drzwi, spodziewając się Isabel, ale ujrzał
nieznajomego młodego człowieka.
 Pan Gore?
 Kim pan jest?
 Przychodzę w sprawie obrazu.
Nauczyciel nie wiedział, o co chodzi, poranny chłód sklepywał mu sen z twarzy, ale świat
wciąż wydawał się zle urządzony i bez sensu. Szare chmury na niebieskim niebie, stado
osiołków, które przyszły za nieznajomym od samej plaży i stały teraz rządkiem przy furtce, oko
Nory przysunięte do okna w chałupie naprzeciwko. I ten obraz, jaki obraz? Nic nie mówiąc,
patrzył na stojącego przed nim młodego mężczyznę.
 Nazywam się Nicholas Coughlan  rzekł tamten. Mój ojciec namalował obraz...
Wdowa starała się coś dosłyszeć, wytężając szare oczy, więc Muiris chwycił gościa za ramię
i pociągnął do środka.
 Proszę wejść, proszę.  Zimno lizało mu łydki.  Niech pan usiądzie, włożę coś i zaraz
wrócę.
Nicholas usiadł w kuchni pełnej nieuprzątniętych śladów po przedślubnych przygotowaniach
 leżały tam wstążki, igła z nitką, nożyczki, ucięte łodygi gozdzików, cętkowany wodą celofan,
kawałek tortu weselnego, który Margaret niosła do domu przy chwiejnym świetle księżyca i
który  postawiony na samym brzegu kuchennego stołu  spadł na podłogę. Uratowane resztki
były nieco sfatygowane.
 Już.  Muiris wrócił w spodniach i skarpetkach, ale w wiszącej luzno górze od piżamy
wyglądał trochę rozpustnie. Sięgnął po czajnik.  Okropny tu bałagan, ale herbatę da się zrobić.  [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • elpos.htw.pl